Chip Brodgen
„Bliski jest PAN skruszonym w sercu i wybawia złamanych na duchu. Liczne są cierpienia sprawiedliwego, ale PAN uwalnia go od nich wszystkich.” (Ps 34:18, 19, UBG)
„Ofiary dla Boga to duch skruszony; sercem skruszonym i zgnębionym nie wzgardzisz, o Boże!” (Ps 51:17, UBG)
Fundamentalną potrzebą naśladowcy Jezusa Chrystusa nie jest posiadanie większej mocy, ale bycie bardziej złamanym. Większość dzisiejszych chrześcijan nie różni się zbytnio od pierwszych dwunastu uczniów Pana. Widzimy, że Dwunastu spierało się o to, który z nich jest największy; prosząc, by mogli usiąść po Jego prawej, bądź lewej stronie; pragnęli oni sprowadzać ogień z nieba na tych, którzy się im sprzeciwiali; odmawiali umycia sobie stóp; protestowali przeciwko konieczności udania się Pana na krzyż, wyciągając nawet miecz, by bronić Go w ogrodzie.
Zauważmy, że uczniowie ci nie byli pomazani mocą z nieba, dopóki nie byli jednego zdania i jednej woli, znajdując się razem w jednym miejscu po ukrzyżowaniu i zmartwychwstaniu Pana Jezusa Chrystusa. O ile prawdą jest, iż cieszyli się pewną dozą mocy duchowej podczas służby Pańskiej na ziemi, to widzimy, że posmakowanie choćby namiastki niebieskiej umiejętności sprawiło, że stali się nadęci. Jezus posłał ich i dał im władzę nad złymi duchami. A było tak, że gdy wrócili, wykrzyknęli: „Panie! Nawet demony nam się poddają ze względu na twoje imię” (Łk 10:17, UBG). I to niewielkie osiągnięcie ich rozradowało i sprawiło, że się wywyższyli. Jezus mówi im, że trudno uznać, by warto było radować się takim powodzeniem. Później uczniowie strofują tych, którzy używają tego Imienia, by wypędzać demony. Dlaczego? Gdyż „oni nie byli z nas” (1 J 2:19, UBG). Jezus mówi im cierpliwie, by przestali zakazywać innym, bo „kto nie jest przeciwko nam, jest z nami” (Łk 9:50, UBG). Widzimy, jak szybko pycha uzyskała punkt oparcia.
Jaką tragedią byłoby wylanie Ducha Świętego w Jego pełni na uczniów w takim stanie! Byli całkowicie niezdolni i nieprzygotowani do obchodzenia się z taką mocą. Czemu? Nie dlatego, że byli nieszczerzy, bo niewątpliwie byli bardzo szczerzy. Wszak porzucili wszystko i naśladowali Pana. Niemniej jednak nie byli jeszcze złamani. To znaczy naśladowali Pana i nawet zasmakowali macy duchowej, lecz nie wzięli jeszcze na siebie Krzyża. Chrystus wciąż powtarzał, że muszą wziąć na siebie swój Krzyż, ale oni sami nie byli w stanie pojąć, co On miał na myśli. Usiłowali wręcz uniemożliwić Panu wzięcie na siebie Swojego krzyża. Nie można było powierzyć im wielkiej mocy, ponieważ nie byli w wystarczającym stopniu martwi dla samych siebie. Najmniejsze osiągnięcie stanowiło jedynie podstawę do dalszych przechwałek i sporów o to, który z nich był największy. Stąd też usłyszeli, iż mają pozostać w Jerozolimie i poczekać, aż zostaną napełnieni mocą z wysokości. Jako ludzie pyszni we wielu sytuacjach sprzeczali się, lecz jako złamani byli wreszcie jednego zdania i jednej woli. W ten sposób przybył Duch, a z Duchem pełnia mocy.
Wzywa się dziś do jedności, ale musimy dostrzec, że nie można jej osiągnąć wzywając do niej. Osiągamy ją, kiedy bierzemy na siebie Krzyż i umierając dla swoich nieistotnych opinii odkładamy nasze nic nieznaczące argumenty oraz uprzedzenia. Wtedy i tylko wtedy staniemy się jednomyślni. Złamany duch jest duchem pokoju i jest w stanie towarzyszyć innym. Pieniaccy, niezłamani, przykrzy i hardzi ludzie nigdy nie będą jednego zdania. Ofiarą Bożą jest złamany, pełen skruchy duch.
Więcej Pana, czy mniej Mnie?
Prawdę mówiąc, gdy Pan przywołuje nas z powrotem do Krzyża, abyśmy stali się naśladowcami Jezusa, to Jego zamiarem przed napełnieniem nas mocą jest po pierwsze nas uniżyć. Nie jest to kwestia Jego zaopatrzenia, ani też miary Jego życia w kategoriach: trochę, więcej, czy dużo. Jego życie albo jest obecne, albo nie. Życie Pańskie jest Życiem obfitym i napełnia wierzącego całą pełnią Boga. Możemy mówić o bracie lub siostrze, że „naprawdę znają Pana w potężny sposób”, albo że są „pełni życia”, mają „potężne namaszczenie”. Oczywiście mamy wszyscy różne dary i zdolności, jakie daje nam Duch Święty. Nie powinniśmy jednak posługiwać się frazeologią implikującą, iż niektórzy bracia czy siostry mają więcej Pańskiego Życia niż inni. Kategorycznie odrzucamy taki pomysł.
Bóg nie czyni różnic między ludźmi i pobłogosławił wszystkich z nas „wszelkim duchowym błogosławieństwem w miejscach niebiańskich w Chrystusie” (Ef 1:3,UBG). „Gdyż w nim [Chrystusie] mieszka cieleśnie cała pełnia bóstwa. I jesteście dopełnieni w nim, który jest głową wszelkiej zwierzchności i władzy” (Kol 2:9,10, UBG). „On, który nawet własnego Syna nie oszczędził, ale wydał go za nas wszystkich, jakże nie miałby z nim darować nam wszystkiego?” (Rz 8:32, UBG). O czym mówią nam te fragmenty Pisma? Że jesteśmy błogosławieni każdym rodzajem duchowego błogosławieństwa, mający pełnię Boga w Chrystusie, a wszystko otrzymaliśmy poprzez Niego za darmo. Żaden wierzący nie jest „bardziej namaszczony”, czy mocniejszy od innego.
Powiedz mi, święty/a Boga, czego brak ci duchowo? Pismo demonstruje w sposób bezapelacyjny, że już jesteś napełniony/a wszystkim tym, co Bóg ma i czym Bóg jest. Jak wiele to wszystko? Jaka pełnia jest pełnią? Jeśli w naszym życiu jest niedostatek, to musimy przyznać, że ów brak nie pochodzi od Boga, ani nie jest tak dlatego, że jesteśmy gorsi od innych, „mocniejszych” wierzących. Kwestią nie jest to, jak uzyskać więcej Pana, lecz jak uwolnić Życie, które już jest w nas skryte, przysłonięte zasłoną naszego ciała. Ujmując to w inny sposób, to nie więcej Pana potrzebujemy, a mniej nas samych. Musimy być złamani/e.
Dzisiejszych chrześcijan zachęca się, by szukali więcej mocy, większego namaszczenia i większej liczby darów. Stałem przed tymi wspaniałymi wierzącymi i prowadziłem ich chór wykrzykujący: „Więcej miłości, więcej mocy, więcej Ciebie w moich życiu.” Z pewnością pragnienie takie jest dobre i szczere. Kościół złakniony jest obecności Pana. Widziałem tysiące ludzi ruszających naprzód w nadziei, iż otrzymają jakieś nowe wylanie mocy duchowej, czy namaszczenie. Ja zarówno prowadziłem w ich pragnieniu większej mocy, jak i sam dołączyłem do nich w tym dążeniu. Dniem i nocą poszukiwałem mocy duchowej, abym mógł przezwyciężyć swoje grzechy, być świadkiem dla Pana i mieć potężną służbę, która docierałaby do tysięcy ludzi.
Przyszedł jednak pewien dzień, w którym Pan dał mi objawienie Jezusa Chrystusa we mnie samym, a mnie w Chrystusie. Mogę powiedzieć, że dzień ten był niczym opuszczenie pokoju, wejście do innego i zamknięcie za sobą drzwi. Począwszy od tamtego dnia jestem świadomy, że jestem pełny w Chrystusie, napełniony wszystkim, co Bóg ma, wszystkim, czym On JEST. Odtąd widzę, że problem nie polega na uzyskaniu więcej od Pana, ale w umożliwieniu Mu przełamania mnie i uniżenia mnie w taki sposób, bym już dłużej Go nie powstrzymywał poprzez moją nierozumność, pychę, naturalną mądrość, pożądliwości cielesne i podzielone uczucia. Trzeba mi było obumrzeć, by On wzrósł wprost proporcjonalnie do mojego obumarcia. Jeśli tylko trochę obumieram, On tylko trochę wzrośnie, jednak wraz ze znacznym ubytkiem mnie samego większy będzie Jego wzrost. Im mniej jest mnie, tym więcej Jego będzie w moim życiu.
Dążenie do mocy
Oświadczę to ponownie: większość chrześcijan ochoczo, a nawet i zachłannie szuka mocy Boga, lecz opiera się każdej rzeczy, która sprawiłaby, że by obumarli, ukorzyli się, zostali sprawdzeni, wypróbowani. Chcą mocy, ale odmawiają słabości. Innymi słowy rozkoszują się jasnym światłem słońca, delikatną bryzą i śpiewającymi ptaszkami, ale przeklinają ciemną noc, kiedy zawodzą kojoty i pada deszcz. Gdy Bóg postępuje tak, jak się tego oczekuje wszystko jest dobrze, ale w przeciwnym wypadku oblicze się zasępia, a dusza robi się przygnębiona.
A jak wielu jest „napełnionych Duchem” wierzących, których poznaliśmy i którzy sprawiali wrażenie, iż mają w sobie pewną moc i wydawali się bardzo uduchowieni siedząc w zborze, a którzy nie byli jednak w stanie zapanować nad swoim językiem, ani trzymać swojego ducha krytyki na wodzy? Ich moc daje im jedynie sposobność ku temu, by chełpić się w ciele i w korzystnym świetle porównywać siebie z innymi. Zapamiętajcie to dobrze: każda moc, która nie przychodzi na drodze słabości zniszczy takich ludzi.
Nigdy nie wolno szukać nam mocy Pięćdziesiątnicy nie zasmakowawszy wpierw cierpienia Krzyża. Krzyż to Moc ukryta w Słabości. Jest takie powiedzenie: „władza nieograniczona demoralizuje w nieograniczonym stopniu”. Możemy równie dobrze stwierdzić, że moc duchowa uzyskana bez słabości Krzyża również będzie demoralizować i dlatego też Pan wiedzie nas najpierw na Kalwarię, a dopiero potem do Pięćdziesiątnicy. Nie ośmielamy się ominąć Kalwarii w naszym pośpiechu, by doświadczyć Pięćdziesiątnicy.
Pomimo istnienia tej prawdy duchowej zauważmy, jak niewielką uwagę poświęca się konieczności przełamania wśród tych, którzy z takim zapałem mówią o mocy Bożej. Powinniśmy obawiać się słuchania każdego, kto naucza o mocy Boga, ale nie mówi o konieczności bycia złamanym/ą. Moc taka nieodmiennie skaża ducha i rodzi się pycha. Słabość, pokora, złamanie, cierpienie, wylewanie naszego życia i branie na siebie Krzyża – język taki wydaje się być zagubiony pośród poszukiwaczy mocy. Jak bardzo tragiczne!
Pory roku Ducha
Tak, Pan w nas pełen jest potęgi i mocy, jednak nie naruszy On naszej woli i nas nie przytłoczy. Czasami pragniemy, by to uczynił, ale On tak nie postępuje. On pragnie, abyśmy współdziałali z Jego Duchem.
Gdy przychodzimy do Jezusa Chrystusa i przedstawiamy siebie samych jako narzędzia do użycia przez Niego, to zaczyna On przekształcać nas w odpowiednie naczynia. Jeżeli rozpatrujemy ów proces jako początek oraz zakończenie jednorazowego aktu uświęcenia, lub pojedynczy moment poddania się, albo też jednostkowe, zmieniające życie wydarzenie, to nie doceniamy tego, jak wielce gruntowny i doniosły będzie to proces. Obejmuje on wiele lat i odznacza się wieloma górami i dolinami, ogrodami i pustyniami.
Ten, który jest tak bardzo oddany spodziewać się może zetknięcia się z wieloma okresami światła i ciemności, słońca i deszczu, ciepła i zimna, słodyczy i goryczy. Na wstępie może myśleć, że będzie radosny i niefrasobliwy po tym, jak posmakował namiastki mocy Pańskiej. O tej porze roku będzie się radował.
A potem słońce zajdzie i nastanie ciemna noc duszy. Wszystko, co zostało uzyskane teraz wydaje się stracone. Nie można odnaleźć dawnej słodyczy. Wszystko jest posępne i znojne. Kiedy ów czas dobiegnie końca, słońce znów wzejdzie, a chrześcijanin/chrześcijanka na nowo odkrywa radość swojego zbawienia. Nasze duchowe obietnice względem Boga zostają odnowione, a duch zaczyna wzrastać. Modlitwa i uwielbienie wylewają się teraz niczym woda. Wszystko jest lekkie i nieprzymuszone.
Ale wtedy, co jest dość dziwne, ta pora roku przemija, a ciemna noc nastaje ponownie. Dlaczego tak jest? Pan naucza nas, byśmy żyli w oddzieleniu od spotykających nas okoliczności. Ostatecznie nauczymy się, jak żyć ponad naszym środowiskiem i kroczyć przez wiarę, a nie widzenie (2 Kor 5:7).
Pamiętam okresy, w których tak silnie czułem Bożą obecność, iż myślałem, że przeżywszy takie doświadczenie z pewnością nie mogę grzeszyć. Mając w pamięci wiele moich grzechów i niepowodzeń podejrzewałem, że wszystko było już za mną, gdy już posmakowałem takiej warstwy niebiańskiej przestrzeni. Zawód wydawał się niemożliwy. Jakże szczęśliwy byłem z powodu tego, że poznałem Pana w potężny sposób, czy miałem pewne duchowe doświadczenie, czy też słyszałem jakieś specjalne słowo od Pana, gdyż mając te rzeczy byłem pewien, iż będę od teraz zwyciężał.
Jak wielce bolesnym było dla mnie zorientowanie się niewiele ponad tydzień później, że byłem pogrążony w tym samym grzechu i tak samo przegrany, jak wcześniej. Byłem prawdziwie wprawiony w zakłopotanie i chciałem jakoś przetrzymać do niedzieli, kiedy to pójdę naprzód, by otrzymać modlitwy świętych. Zostałem ponownie uniesiony do sali tronowej i poczułem się tak, jak gdybym wyciągał swe ręce i dotykał Pana. Z pewnością nie trzeba mi więcej upadać, ale oczywiście kiedy tylko zszedłem ze szczytu góry do doliny, odkryłem, że stare pożądliwości nadal są we mnie obecne, gotowe, by mnie odzyskać, kiedy tylko powrócę z mojego ostatniego spotkania z Panem.
Być może ty też to przeżyłeś/aś. Musimy prędzej, aniżeli później nauczyć się, że uczniostwo to proces burzenia celem budowy. Nie możemy oczekiwać pojedynczego doświadczenia wejścia na szczyt góry z Panem i potem zakładać, że od tego czasu dzieło Krzyża w nas samych zostaje ukończone. Odłożyć swój krzyż będziemy mogli stojąc przed Panem w Nowej Jerozolimie. Do tego czasu nawet przez chwilę nie ośmielamy się dopuścić myśli, że staliśmy się doskonali. Musimy zaprzeć się samych siebie i codziennie brać na siebie Krzyż.
Jeżeli istnieje zatem wśród wierzących pozorna różnica w „poziomie” namaszczenia, mocy, czy duchowości, zdecydowanie nie jest tak dlatego, że niektórzy mają więcej Pana od innych. Niech będzie to dla was zachętą. W istocie, Chrystus nie jest podzielony, zaś Jego pełnia jest udziałem nas wszystkich. Wszyscy jesteśmy ochrzczeni w tym samym Duchu. Różnica polega na tym, iż niektórzy święci są bardziej złamani, a inni mniej. Niektórzy przeszli przez wiele okresów dekonstrukcji i budowy, podczas gdy inni po wielu latach doświadczeń wciąż opierają się Panu i odmawiają złożenia swojego życia w ofierze. Jedni przyjęli Boże postępowanie i się mu poddali, inni natomiast opacznie zrozumieli, bądź nic nie wiedzieli o postępowaniu Boga w stosunku do nich. Ci, którzy zostali złamani w odpowiednim stopniu w końcu przejawiają bardzo niewiele samego/samej siebie, a bardzo wiele Chrystusa.
Bóg musi długo i ciężko pracować nad nami, by przywieść nas do tego miejsca, lecz jakże wspaniałym jest dzień, w którym jesteśmy w stanie pochylić głowę i wreszcie oddać Mu wszystko. Jakąż radością jest móc spojrzeć wstecz na wszystko, przez co Bóg nas powiódł i uświadomić sobie Jego zamierzenia zarówno w dobrych, jaki złych czasach, ujrzeć dobro oraz srogość Bożą w Jego postępowaniu wobec nas.
Cztery przykłady przełamania. Przykład pierwszy: chleb życia
Krzyż reprezentuje zasadę złamania ucznia Pana Jezusa. Zwróćmy się do Pisma Świętego w poszukiwaniu przykładów przełamania. Czytamy, że w noc, podczas której został zdradzony, Jezus Chrystus „wziął też chleb, złożył dziękczynienie, połamał i dał im, mówiąc: To jest moje ciało, które jest za was dane. To czyńcie na moją pamiątkę” (Łk 22:19, UBG). Wiele razy mówił Pan swoim uczniom i do tłumów, że jest Chlebem Życia (J 6:35). Nakazał im spożywać Jego ciało oraz pić Jego krew. Jest to jeden z moich ulubionych ustępów Pisma Świętego, do którego stale się odnoszę, gdy omawiam zagadnienie złamania. Wielu odstąpiło i już dłużej nie naśladowało Pana po tym, jak to powiedział. Jakżeż ten człowiek może dawać nam Swoje ciało do jedzenia? Może to czynić, bo jest On Chlebem Życia.
Małe opłatki, które się dziś spożywa nie odzwierciedlają w sposób odpowiedni Chleba Życia. W czasie Paschy był jeden bochen chleba, którzy został rozłamany na kawałki tak, aby wszyscy mogli się nim posilić. Dziś opłatki przychodzą do nas już podzielone. Kościół z pewnością jest dziś podzielony, jest to więc być może dobre odzwierciedlenie naszego podziału, nie pokazuje nam ono jednak istotnej prawdy o tym, iż by czerpać z tego Życia, musi dojść do łamania. Jest jeden Bochen, a nie wiele bochenków. Jezus jest Chlebem, który zstąpił z nieba. Jak możemy Go otrzymać? On musi być dla nas przełamany. Pobłogosławiwszy chleb, łamiąc go, mówi On bez ogródek: „To jest moje ciało.”
Warto również zauważyć, że błogosławieństwo, o które Jezus modlił się nad chlebem jest tym samym, którym dzisiejsi Żydzi błogosławią swój chleb. Na przestrzeni wieków nie uległo to zmianie. Pismo o tym nie mówi, ponieważ było napisane dla Żydów, a oni już o tym wiedzą: „Błogosławiony jesteś Ty, o Panie, Boże nasz, Królu Wszechświata, który wydobywasz z ziemi chleb.”
Po tymże błogosławieństwie Jezus łamał chleb. Ceremonia Paschy wymaga również, by kawałek chleba owinąć w serwetkę i ukryć, by go potem odzyskać. W ten sposób Pan ukazuje nam w błogosławieniu, łamaniu i „grzebaniu” chleba swoje ukrzyżowanie i zmartwychwstanie. To On jest Chlebem, który zstąpił z nieba, został przełamany, pogrzebany i wydobyty z ziemi. Tradycyjna hostia niszczy tę piękną parabolę. W rzeczywistości nasz Pan jest Jednym Bochnem, który jest łamany tak, byśmy wszyscy mogli podzielać Jego życie. Alleluja! Przykład ten ilustruje potrzebę złamania, które wymoże Życie.
Przykład drugi: ziarno pszenicy
Poszukajmy w Słowie Bożym kolejnego przykładu złamania. W swych ostatnich godzinach na ziemi „Jezus im odpowiedział: Nadeszła godzina, aby Syn Człowieczy został uwielbiony. Zaprawdę, zaprawdę powiadam wam: Jeśli ziarno pszenicy, wpadłszy w ziemię, nie obumrze, samo zostaje. Jeśli jednak obumrze, wydaje obfity plon. Kto miłuje swoje życie, utraci je, a kto nienawidzi swojego życia na tym świecie, zachowa je na życie wieczne” (J 12:23-25, UBG). Jakże godne uwagi są tutaj słowa Pana. Zaczyna od powiedzenia, że nadszedł czas, by został uwielbiony. Gdy myślimy o Panu uwielbionym, myślimy o Jego chrzcie, gdy w postaci gołębicy zstąpił na Niego Duch Święty, a Głos Boga oznajmił, iż jest to Jego Syn. Albo myślimy o górze, gdy Jego wygląd stał się śnieżnobiały, a światłość Jego chwały ukazana została Piotrowi, Jakubowi oraz Janowi. Jakże dziwnym jest więc to, iż Jezus mówi o byciu uwielbionym w wyniku okrutnej śmierci. Wydaje się to być sprzecznym z tym, w co wierzyliśmy do tej pory, jednakże Pan wyjaśnia, czemu Jego śmierć była konieczna.
Kiedy Jezus Chrystus uniżył się i przyjął ograniczenia ludzkiego ciała, mógł być tylko w jednym miejscu w tym samym czasie. O ile wielu ludzi uzdrowił, o tyle miliony pozostało chorych. Po porostu nie mógł On, będąc Człowiekiem, być wszędzie jednocześnie. Ograniczały go czas i przestrzeń. W pewnym momencie wydaje się, że odczuwa świętą frustrację: „Przyszedłem, aby rzucić ogień na ziemię, i czegóż pragnę, skoro już zapłonął? Lecz chrztem mam być ochrzczony i jakże jestem udręczony, aż się to dopełni” (Łk 12:49, 50, UBG). Zauważmy, jak ograniczony i zbolały jest Pan. Jest jak ziarnko pszenicy, nasiono otoczone zewnętrzną powłoką Swego fizycznego ciała.
Podnieś z ziemi żołędzia. Co trzymasz w swojej dłoni? Nasiono, tak. Ale co jeszcze? Drzewo? Tak, kiedy tylko owo nasiono zostanie zakopane, pewnego dnia zrodzi drzewo. A co jeszcze trzymasz w ręku poza drzewem? Las! Z tego nasionka wyrośnie drzewo, a z tego drzewa powstanie o wiele więcej nasion, a z tychże nasion powstanie dużo więcej drzew itd., tak więc to, co trzymasz w ręku to nie byle nasionko, a las.
Jezus mówi, że „z królestwem Bożym jest tak, jak gdyby człowiek wrzucił ziarno w ziemię. Czy śpi, czy wstaje, we dnie i w nocy, ziarno wschodzi i rośnie, a on nie wie jak. Bo ziemia sama z siebie wydaje plon, najpierw źdźbło, potem kłos, a potem pełne ziarno w kłosie. A gdy plon dojrzeje, on zaraz zapuszcza sierp, bo nadeszło żniwo” (Mk 4:26-29, UBG). Drodzy przyjaciele, to cudowne! Nie musimy niczego z tym ziarnem robić, a tylko rzucić je na ziemię i zapomnieć o nim, „bo ziemia sama z siebie wydaje plon.” Jeśli zechcemy zakopać nasiono, Bóg wydobędzie z niego owoc. Uniżcie się! Padnijcie na ziemię i dajcie się złamać tak, abyście mogli wydać z siebie owoc.
Jezus mówi także o tym, iż jeśli ziarno nie spadnie na ziemię, to obumrze. Zabierzmy ziarno do domu i połóżmy je na biurku. Czy stanie się lasem? Oczywiście, że nie. Dlaczego? Ów las jest wewnątrz łupiny. Sam nie wykiełkuje. Widzicie, jest tam potencjał, gdyż w ziarnie jest życie, jednak życie wewnętrzne jest zakryte przez powłokę zewnętrzną. Jak sprawić, by to, co jest w środku wyszło na zewnątrz? Musimy zakopać to ziarnko w ziemi – musi ono „umrzeć”, już dłużej nie być nasionem. Łupina musi pęknąć, a to, co jest wewnątrz łupiny będzie mogło wyjść na zewnątrz. Gdy nasiono obumiera, wydaje „owoc obfity”.
Rozumiecie, kwestią nie jest możliwość wykiełkowania Życia, ale złamanie naczynia, które owo Życie przetrzymuje! Nie chodzi o to, że potrzebujemy więcej mocy. Potrzebujemy większego przełamania. Gdy jesteśmy odpowiednio złamani, odkrywamy, że zamieszkujący w nas Chrystus jest w zupełności wystarczający.
Przykład trzeci: alabastrowe naczynie
„A gdy był w Betanii, w domu Szymona Trędowatego, i siedział przy stole, przyszła kobieta, która miała alabastrowe naczynie pełne bardzo drogiego olejku nardowego. Rozbiła naczynie i wylała mu olejek na głowę” (Mk 14:3, UBG). Olejek przedstawia tutaj Namaszczenie, czy też Życie. Określeń tych używam wymiennie. Był niezwykle kosztowny, a przechowywano go w naczyniu z alabastru. Jest to rodzaj kamienia używany do produkcji waz. Ten sam kamień używano jednak i przy produkcji trumien! Po raz kolejny mamy więc Życie zamknięte w Śmierci. Wewnętrzne jego wyzwolenie jest uzależnione od zewnętrznego rozbicia.
Jak wielu z nas hołubi naczynie bardziej niż olejek? Przyjaciele, naczynie jest niczym. Spójrzmy poza naczynie i narzędzia Pana. Zwracajmy uwagę jedynie na to, czy drogocenny olejek wypływa w sposób swobodny, czy też jego wypływanie jest zahamowane. Naczynie jest domem dla Życia i musi pęknąć. Jeśli naszym życzeniem jest to, by stać się zasobnikiem owego niebiańskiego olejku, poprośmy Pana, aby złamał nas tak, żeby ukryta wonność oraz namaszczenie mogły z nas wypłynąć.
Przykład czwarty: zasłona świątyni
„I rozerwała się na pół zasłona świątyni, od góry aż do dołu” (Mk 15:38, UBG). Zasłona była grubą kotarą, która oddzielała Miejsce Najświętsze od pozostałej części świątyni. Co wyjątkowego jest w Miejscu Najświętszym? To tam zamieszkiwała Boża obecność. Nikt nie mógł do niego wkroczyć, lub nawet zajrzeć za zasłonę i przeżyć. Wejść tam mógł wyłącznie najwyższy kapłan i to jedynie raz w roku. Wokół jego kostki zawiązywano linę, za którą inni kapłani mogli pociągnąć, by na wypadek jego śmierci wyciągnąć go zza zasłony.
Kiedy jednak Pan Jezus Chrystus umarł na krzyżu, owa gruba kotara, która zwisała jako bariera między obecnością Boga, a ludźmi rozerwała się od góry do dołu. Dlaczego od góry po dół? By pokazać, iż to Sam Bóg ją rozerwał. Gdyby było na odwrót, być może można byłoby wyjaśnić to działaniem człowieka. Rozdarcie zasłony od góry do dołu jest rzeczywiście cudem. A co to oznacza? Oczywiście to, że śmierć Chrystusa otworzyła dla nas drogę przystępu do tronu łaski bez obawy przed śmiercią (Hbr 10:19, 20). To bezsporne znaczenie. Wiemy jednak przy tym, że są trzy sekcje w świątyni – Miejsce Najświętsze, Miejsce Święte oraz Przedsionek – reprezentują ducha, duszę i ciało człowieka. Miejsce Najświętsze jest duchem człowieka, w którym zamieszkuje Jezus Chrystus. Pomiędzy wewnętrznym, a zewnętrznym człowiekiem rozpostarta jest gruba zasłona.
Pozostajemy przy naszym stwierdzeniu, że każdy wierzący jest kompletny i ma w sobie całą pełnię Boga. Uznajemy też jednakże, iż zasłona ciała musi zostać rozdarta na pół, by owa pełnia mogła się zamanifestować.
Często spotykamy brata, lub siostrę i wyczuwamy ich drogocenność, ale jest coś, co uniemożliwia Życiu, by wypłynęło z nich tak, jak powinno. Tym „czymś” jest cielesna zasłona, która pozostaje nietknięta. Możemy jedynie żywić nadzieję, że umożliwią oni Panu rozerwanie i złamanie ich samych, by wytrysnąć mogło Życie. Podobnie, gdy wyczuwamy jakiś brak, nie powinniśmy się modlić o więcej Pana, czy dążyć do większej mocy, jak gdyby zamieszkujący w nas Chrystus nie był wystarczający. Zamiast tego możemy poprosić Pana, aby nas złamał i odebrał od nas zasłonę, która sprawia, że wypłynięcie na zewnątrz Życia nie jest możliwe.
Krzyż dokonuje przełamania
Mamy przed sobą cztery przykłady z Pisma Świętego pokazujące, co oznacza bycie złamanym i dlaczego jest to konieczne: chleb, ziarno pszenicy, naczynie alabastrowe i zasłona w świątyni. A jednak jest jeszcze jedno stwierdzenie, które należy poczynić wziąwszy je pod uwagę.
W każdym z tych przykładów Pan wspomina o Swojej śmierci, o zmartwychwstaniu. Zasada Krzyża stoi w samym centrum każdej z tych ilustracji. Błogosławienie oraz łamanie chleba mówi o Jego śmierci i zmartwychwzbudzeniu; ziarnko pszenicy ukazuje Jego nadchodzące uwielbienie poprzez zastępczą śmierć; alabastrowe naczynie związane jest z namaszczeniem Pana przed pogrzebem (Mk 14:8), a zasłona w świątyni zostaje rozdarta w chwili Jego śmierci na Krzyżu. To nie są byle zbiegi okoliczności.
Bóg stale wzywa nas do zaparcia się samych siebie, wzięcia na siebie Krzyża i naśladowania Go. Nie jesteśmy pozostawieni sami sobie, by zastanawiać się, co oznacza wzięcie na siebie Krzyża, albo co też Bóg zamierza osiągnąć w nas samych, gdy tak czynimy.
Na tych przykładach ukazuje On nam, jakie jest tego znaczenie i dlaczego musi tak być. Co mówi? Że musimy być złamani zanim wydamy z siebie Życie. Że aby zachować swoje życie musimy je stracić, złożyć w ofierze na ołtarzu jako żywą ofiarę dla Boga. Tylko wtedy możemy naprawdę żyć dla Boga. Jedynie wtedy możemy być naczyniami, z których wytryśnie Życie.
Pewnego razu uczniowie poprosili Pana, by „dodał im wiary” (Łk 17:5, UBG). Czy pamiętacie, jak Bóg odpowiedział na tę prośbę? To odpowiedź bardzo dziwna. Prosimy dziś Pana, by zwiększył naszą wiarę, wzmógł cierpliwość, wzniecił miłość, nasilił naszą samokontrolę, dawał nam więcej. Aż dziwne, że te ponawiane prośby wydają się nie być wysłuchane. Prosimy wciąż o „więcej”, a odkąd po raz pierwszy poprosiliśmy upłynęło wiele lat. Tak samo było z apostołami. Prosili Pana, by dodał im wiary, a On, zamiast to uczynić, zasadniczo odparł, że nie potrzeba im więcej wiary, że dość jej już mają. Jak wam się podoba taka odpowiedź?
Poproszono pewnego razu Watchmana Nee, by udzielił pomocy siostrze, która utrzymywała, że potrzeba jej było więcej cierpliwości. Powiedziała bratu Nee o wszystkich sytuacjach, w których ją poniosło i o tym, jak okropnie się zachowywała. Usilnie modliła się o cierpliwość, ale bezskutecznie. Poprosiła zatem brata Nee o to, by połączyłby się z nią w modlitwie w intencji, aby Bóg obdarzył ją cierpliwością tak, by już więcej nie traciła nad sobą panowania. Brat Nee powiedział: „Tego nie mogę zrobić.” Zaszokowana, siostra zapytała dlaczego nie. „Bo mogę cię zapewnić, że Bóg nie odpowie na twoją modlitwę” – rzekł. Siostra ta się rozgniewała i domagała odpowiedzi. „Co masz na myśli mówiąc,że Bóg nie odpowie na moją modlitwę? Czy oddaliłam się już od Niego tak bardzo, że więcej mnie nie wysłucha?” Nee zapewnił ją, że nie miał dokładnie tego na myśli i wyjaśnił: „Chodzi mi o to, że Bóg nie obdarzy cię większą cierpliwością, ponieważ nie potrzeba ci cierpliwości.” Kobieta ta była teraz na skraju wściekłości. „O co ci chodzi z tym, że nie potrzebuję cierpliwości? Ciągle wybucham i zachowuję się w najgorszy sposób. Jak możesz mówić, że nie potrzeba mi cierpliwości?” „Droga siostro”, odpowiedział ze spokojem, „to nie cierpliwości ci trzeba, a Chrystusa.”
Wyjaśnił jej, że wszystko, czego nam potrzeba jest w Chrystusie, a Chrystus jest w nas, toteż nie potrzeba nam szukać Boga, by uzyskać trochę cierpliwości czy wiary. Zamiast tego musimy zrozumieć, że w Chrystusie jesteśmy kompletni oraz poprosić, by Bóg nas uniżył i złamał. By Chrystus był moją Cierpliwością. Żeby Chrystus był moja Wiarą i Prawością etc. Wszelkie duchowe błogosławieństwo już mamy w Chrystusie, lecz Życie to jest w przeważającej mierze uwięzione wewnątrz alabastrowego naczynia. Kochamy to naczynie bardziej od olejku, jednak nie możemy mieć olejku nie rozbiwszy wpierw naczynia.
Drogi bracie/siostro, czy jesteś naczyniem zamkniętym, czy pękniętym? Czy w twoim sercu Chrystus jest spętany i ograniczony, czy też twoje serce jest wolne i nieskrępowane, przez co może się On w tobie przejawić? Czy wyraziłeś/aś swoją wolę śmierci dla samego/samej siebie, tak, by móc wydać obfity owoc? A może jesteś jak nasiono, które nie chce obumrzeć i w ten sposób zostaje samo? Czy wyzwolona została w tobie i poprzez ciebie Obecność, czy zasłona musi zostać rozerwana na dwie części?
Powróćmy do krzyża i uniżmy się, by poprzez nas mógł On mieć swobodę wyrazu! Czy pragniemy Bożej obecności? Poprośmy więc Pana, byśmy obumarli przez Jego Krzyż, albowiem „Bliski jest PAN skruszonym w sercu i wybawia złamanych na duchu.”
Tłumaczył Jacek. Dziękuję w imię Jezusa za to długie i cenne tłumaczenie.
_________________________
Personalizm ( induktywność ) vs. indywidualizm ( ekspandywność ). Ps. Niech Piotr Z. będzie błogosławiony za treści zawarte na tym blogu. Czuwaj.
Trzeba umieć biblijnie-twórczo oddziaływać na otoczenie, a nie tak jak katolicy zamykać się we własnej skorupie.
Zbaczając z tematu. W tych czasach wielu ludzi ma poczucie braku sensu w życiu albo są wiecznie niezadowoleni oraz nieszczęśliwi…Z czego to wynika? Ano z lekceważenia sfery duchowej i zatracenia się w materializmie.
Chęć posiadania za wszelką cenę jest szatańską cechą. “Musisz mieć, bo inaczej umrzesz…”. Szkoda słów na takie zbestializowanie ludzi…
Stan Tutaj – Na weselu w wiosce kieleckiej https://youtu.be/d8Qn6Wr0naU. Coś na ponurą pogodę.
Ta wszechobecna pogarda do wszystkiego co wartościowe jest taka dobijająca…Czy ludzie nie wiedzą, iż skazują się w ten sposób na wieczne potępienie?
genowefa pigwa histori wiatr https://youtu.be/j0Q-ELREAOA. Coś prześmiewczego, aby nie być taki pesymistyczny ;).
W mojej dzisiejszej rozmowie telefonicznej z bratem Zimbarderem stwierdziliśmy obaj, że metafora o przejściu do innego pokoju i zamknięciu za sobą drzwi jest niezwykle potężna i że trzeba właśnie tego pragnąć i tego się spodziewać, kiedy prosimy Pana, by nas złamał. Kogoś jeszcze poruszyły te słowa?
Pamiętajmy też odnośnie uniżenia się, że “pycha człowieka poniża go, ale pokorny w duchu dostąpi chwały” (Ks. Przysłów 29:24).
Dzięki Jacku za przetłumaczenie kolejnego kapitalnego artykułu.
U mnie to już standardowo,nawet wstyd mi pisać,że bardzo poruszający wynalazłeś tekst.
Z dala w głuszy żyje i tak czasami myślę,czy już nie dziczeję.
Nikt nic nie pisze w tym temacie,tak dziwnie po raz kolejny powtarzać,że wzruszam się czytając tekst.
Zresztą mnie tak Chrystus przemienia,że dzisiaj po zamieszczeniu przez Piotra prośby o modlitwę za Ciebie zaczęłam płakać.
Nie wiem ? dlaczego mi się to przytrafia,czy inni też tak mają?
Pan Jezus Chrystus przemienia mnie w bardzo wrażliwą osobę.
Nie widzieliśmy się,znamy się tylko z netu,a ja czuję,że jesteście mi bardzo bliscy.
Niech Cię Bóg błogosławi,strzeże i prowadzi.
Tak mnie skrusz
Tak mnie złam
Tak mnie wypali Jezu
Byś został tylko Ty
Jedynie Ty