Jak widzę moja Was zachęta do składania świadectw nawrócenia staje się stałym elementem bloga i dobrze! Chwała Bogu!
Moja droga do nawrócenia trwała bardzo długo. Pochodzę z rodziny katolickiej, celebrującej wszystko co tylko się da. Tak samo było w rodzinie mojego byłego męża. Ja nie bardzo lubiałam być taka i gdzieś tam ciągle odstawałam. Interesowała mnie astrologia i temu podobne rzeczy. Po uszy utknęłam w tym czymś, kiedy na świat przyszło moje drugie dziecko. Moja córka była bardzo chora, nie było dla niej ratunku, ponieważ w 1994 roku w Polsce nie robiono jeszcze przeszczepów serca u dzieci. Zaczęłam
szukać pomocy gdzie się da, u znachorów, uzdrawiaczy, jasnowidzów, różdżkarzy, tarocistów itp. Lekarze twierdzili, że dziecko nie dożyje pierwszego roku życia, a tutaj niespodzianka, moja córcia pomimo ciagle bardzo chorego serca żyła i ogólnie nie było widać u niej tak strasznej choroby. Więc wierzyłam w te wszystkie piękne cuda jakie czynili ci „nadprzyrodzeni” ludzie, a wszystko oczywiście w imię boga (pisze z małej litery, bo dziś wiem, że to nie ten bóg, w którego ja dziś
wierzę). Kiedy córka miała cztery lata, poznałam ludzi, którzy bardzo mocno tkwili w czymś takim jak feng shiu, tarot, oraz byli zwolennikami metod Silvy. Zafascynowało mnie to wtedy bardzo, zaczęłam zgłębiać tę wiedzę i wszystko robić tak, aby uzdrowić swoje dziecko. To było wspaniały rok pod wieloma względami, finansowym, w małżeństwie było o wiele lepiej (mój były mąż nie radził sobie z chorobą córki, nadużywał alkoholu), córka miała się dobrze, syn uczył się wspaniale, czego chcieć więcej?
Wtedy bardzo mocno wierzyłam, że zawdzięczam to wszystko sobie. Po tym cudownym uniesieniu nastąpił krach, z córką było coraz gorzej, mąż zaczął kombinować na rożnych frontach, w rezultacie nie było pieniędzy na nic. Na moje długie pobyty w szpitalu pieniądze dawali moi teście, pod każdym względem było bardzo źle. W 1999 roku dowiedziałam się o pierwszym przeszczepie serca u małego dziecka, nie długo później córka była już pacjetką kardiologii dziecięcej w Zabrzu. Wpisano ją na listę
oczekujących na serce. Jednak jej stan tak bardzo szybko się pogarszał, że nie było mowy że przeżyje przeszczep. Postanowiono wstawić tylko sztuczne zastawki na starym chorym sercu, aby „podbudować” troche schorowany oragnizm. Operacja się udała, córka odzyskała przytomność i wszystko wydawało się być na dobrej drodze. Jednak w trzeciej dobie po operacji nastąpiło załamanie, trzy zawały, przestały funkcjonować nerki, wątroba, płuca. Córka umarła w dziesiątej dobie po operacji 3
marca 2000 roku, o godz 3,20 w nocy. O tej samej dokładnie godzinie przyszła na świat… Świat, który dla mnie tamtej nocy zawali się z ogromnych hukiem. .
Krzyczałam, że Boga nie ma…
Moja rozpacz nie miała granic…
Gdyby wtedy sam zły stanął przede mną, podpisałbym się pod wszystkim, abym mogła odzyskać moją ukochaną córeczkę…
Po pogrzebie rodzina, znajomi rozeszli się do własnych zajęć, własnego życia, a ja nie mogłam zrozumieć, dlaczego każdego dnia wstaje słońce, skoro świat się już zawali.
Zapadałam się coraz bardziej, zapominając, że mam jeszcze syna, któremu byłam potrzebna. Myślałam tylko o sobie i swoim bólu.
Po trzech miesiącach przyszedł kolejny cios. Mąż miał inną kobietę, z którą był już od dawna. Twierdził, że ze mną był tylko dla córki. Oszukiwał mnie wiele lat. Odszedł. Dobiło mnie to do końca. Nie miałam pracy, domu, syna teraz musiałam wychowywać sama, choć ja też potrzebowałam opieki i pomocy mając mega depresję.
Przygarnęli mnie teście, bo sami nie mogli pogodzić się z czynem swojego syna. Pomagali bardzo, pracowałam ile mogłm,i dzięki nim żyłam…lub raczej próbowałam. Cierpiałam na bezsenność, jeżeli zasypiałam, budziłam się przerażona zawsze o 3,20. Sny…to był jeden wielki koszmar, moja martwa córka i ja robiąca wszystko aby przywrócić ją do życia. Demony rządziły mną nie do opisania. Pewnej nocy, kiedy miałam już tego dość, połknęłam tabletki, ( brałam ich wtedy sporo na depresje i
bezsenność). Ja nie pamiętałam tego co zrobiłam, póżniej z czasem tylko kojarzyłam niektóre fakty. Pamiętam, że była to jak zwykle 3,20…i tyle. Co w tym czasie zrobił Bóg?… Nie pozwolił iść do pracy mojej teściowej, która nigdy nie brała zwolnień i nie chorowała. Ale tego dnia poczuła, że nie czuje się dobrze i wzięła wolny dzień. Przy porannej kawie, kiedy została już sama w domu, pomyślała, że nie słychać mnie abym szykowała się do pracy (chodziłam do pracy na 10). Przyszła do mojego
pokoju, byłam już prawie martwa. Karetka, reanimacja, w szpitalu walczono o mnie wiele godzin. Odzyskałam przytomność nie wiedząc co się stało, nie pamiętając nic…przed oczami miałam tylko scenę koszmarnego snu ( tak to wtedy widziałam), jak czarne siły z jasnymi toczą o mnie bój. Z jednaj strony czerń z drugiej jasność, ja po środku rozrywana bardzo krzyczałam. Później dowiedziałam się, że wtedy kiedy mnie w szpitalu ratowano, pomimo iż byłam nie przytomna, krzyczałam. Wiele godzin
krzyczałam. Dotarło do mnie co się stało…
Teraz pomyślicie, że nastąpiło moje nawrócenie…absolutnie NIE.
Niby dziękowałam Bogu, że żyję, że mnie ocalił, jednak nie chodziłam w Jego świetle. Próbowałam żyć, zaczęłam znowu chodzić do kościoła. Rozmawiałam o tym co się stało z wieloma księżami. Nie potępiali mnie za moje zwątpienie, ale też nie dali nadzieji jak dalej żyć, jak się z tym bólem dławiącymi każdego dnia uporać. Były mąż na rok zniknął całkiem, nie interesował się synem, z którym zaczęły się problemy, bo jak mogło być inaczej? Nastąpiły lata jego buntu, a mojego zmagania się ze
wszystkim. Skoro kościół nie wiele mi pomógł, z czasem porzuciłam go całkiem. Znowu weszłam na drogę okultyzmu, w innej formie, może łagodniejszej, ale jednak nadal nie dobrej. Demony towarzyszyły mi cały czas! Ciagłe podszepty, że nie warto żyć, powracające koszmary, sny o córce, przesiadywanie na cmentarzu. W końcu ukojenie przyniosły mi góry, w których mieszkałam, a których nie miałam okazji nigdy bliżej poznać. Wielokilometrowe wędrówki przywracały mi życie, czułam się też bliżej Boga,
choć nie rozmawiałam z nim nigdy, bo też nie wiedziałam co mogłabym Mu w ogóle powiedzieć. Jednak to tam w górskim lesie wykrzyczałam, aby demony dały mi spokój, że wierzę w Boga. Ataki ustały. Pod moją poduszką leżała Biblia, czytywałam ją, ale równie dobrze mogłam przeczytać horoskop w gazecie i nie różniło się to wiele. Tak upłynęło 6 lat.
Mój mąż miał już dwójkę nowych dzieci, postanowiłam się w końcu rozwieść. Syn skończył 18 lat. Poczułam, że nie mogę nadal mieszkać w miejscu gdzie tyle złego mnie spotkało. Nadal miałam depresje, bardzo chorowałam. Chciałam być jak najdalej od tych wspomnień, więc wyjechałam do Anglii. Tutaj mogłam żyć, w końcu żyć. Nikt już nie komentował moich poczynać, nie śledził każdego kroku, nie oceniał. Po sześciu miesiącach skoczyła się depresja, lęki, złe sny. Odstawiłam wszystkie leki.
Zaryzykowałam ponownym związkiem. Czułam się szczęśliwa, zdrowa. Po dziewięciu latach od śmierci córki, na świat przyszedł synek. Ja miałam wtedy 41 lat. Starszy syn pozostał w Polsce, w Anglii miałam swojego malucha. Życie toczyło się zwyczajnie, spokojnie i dobrze. W Anglii nie praktykowałam już nigdy okultyzmu, mój partner w tej kwestii mnie uświadomił trochę. Nie był katolikiem, ale wierzył w Boga, znał Biblię.
Po dwunastu latch od śmierci córki historia zatacza koło. Telefon z Polski, mój starszy syn bardzo chory, coś z sercem. Szybko bilet, lecę do Polski. W szpitalu dowiaduję się, że syn przeszedł ciężkie zapalenie mięśnia secowego, potrzebny przeszczep. Siędzie w gabinecie profesora i mam wrażenie, że czas się cofnął. Na korytarzu później rozmawiam z zakonnicą, ona mówi, powierz wszystko Bogu, nie zbadane są Jego ścieżki. Po kilku dniach wracam do Anglii, płacze i analizuje wszystko. Córka
urodziła się z wadą serca, syn był zdrowy, odsłużył wojsko w marynarce, wspaniały chłopak. A tutaj taka sama choroba jak u jego siostry, tylko przyczyna inna. No i ten przeszczep. Ale, myśle, medycyna poszła do przodu, choć zdawałam sobie sprawdę, że jego życie nie bedzie już takie samo jak dawniej.. Ale nic to, trzeba walczyć. Napięcie i stres tochę mnie złamały, bóle w plecach nie pozwoliły pracować. Udałam się na masaż, pan masażysta zapytał skąd takie napięcia. Opowiedziałam mu pokrótce
swoją historię. Pan zapytał czy wierzę w Bogę, odpowiedź: wierzę. Więc znowu słyszę znajomy tekst, że powinnam Jemu powierzyć ten problem, a że poraz drugi wydarzyło się coś takiego, więc nakazał poszukać po rodzinie, czy aby to nie jest wskazówka na jakieś grzechy, może w rodzinie, w otoczeniu. Co za bzdura, pomyślałam wtedy. Ale ten pan, zacytował mi drugie przykazanie Boże. Nie mogłam przestać o tym myślec, zaraz po przyjściu do domu otworzyłam Biblie, odnalazłam ten fragment. Coś mi się
nie zgadzało… Zaraz, dlaczego te 10 przykazań jest inne od tych, które ja znam. I dlaczego ten człowiek wiedział, że moja rodzina i ja sama notorycznie grzeszyliśmy przeciwko temu przykazaniu? I dlaczego nagle otworzyły mi się oczy, że właśnie tutaj tkwi problem?
I to był moment, kiedy w końcu padłam na kolana, wszystko zaczęło mi się układać, klocki wskakiwały na swoje miejsce. Nadeszła pora, aby wyznać Bogu grzechy, aby przerwać ten cykl nieszczęść. Każdego dnia modliłam się długo i gorąco, wyciągając na światło dzienne każdy grzech, który mnie uwierał, kalał moją serce i dusze. Modliłam się i płakałam, aby Pan mi wybaczył, że tak długo o mocno Go raniłam, a pomimo tego On zawsze podawał mi rękę. Modliłam się to tak długo, aż poczułam się
oczyszczona, aż poczułam wybaczenie. Zaczęłam czytać Biblię od początku, ucząc się Boga na nowo. Trafiłam na zbawienie.com, tam otworzyły mi się oczy na wiele innych rzeczy, przede wszystkim na zwiedzenie w KK. Póżniej trafiłam do detektywa.
Po pół roku mój syn został skreślony z listy biorców serca. Po prostu nie musiał mieć tego przeszczepu. Nie wyzdrowiał całkiem, ale nie odczuwa choroby, poza tym dziś wiem dlaczego Bóg nie dokonał całkowitego uzdrowienia i tak jest dobrze.
Pogodziłam się też ostatecznie ze śmiercią córki, Pan wyrwał mi ją, aby ją ocalić przedemną samą i dziś mu za to ogromnie dziękuję. W ten sposób ją zbawił, a dzięki jej śmierci doprowadził mnie też na drogę zbawienia. Po drodze jeszcze „zahaczył” o syna, bo i jemu potrzebne było upamiętanie. Pan uratował nas wszyskich.
Po moim nawróceniu, dołączył do mnie mój obecny mąż, uczy się poznawać Boga mały synek. Odszukałam w okolicy wierzących chrześcijan, budujemy Polską społeczność chrześcijańską.
27 września 2015 roku został ochrzczona w Imię Jezusa Chrystusa.
Nie zbadane są ścieżki Pana.
Amen.
Reniu jakie piękne świadectwo! Brak mi słów…
Chwała Bogu, że wyrwał Ciebie z ciemności 🙂 ze łzami czytałam Twoje świadectwo Reniu. Gdzie mieszkasz w Anglii, gdzie budujecie społeczność? mam brata w Swadlincote, któremu mówię o Jezusie, powoli, małymi kroczkami zbliża się do niego.
Mnie także płynęły łzy. Piękne świadectwo! Bóg jest wielki. Jest najwspanialszym Ojcem na świecie. Chwała Najwyższemu!
Reniu kochana. Niesamowite świadectwo. Strasznie się wzruszyłam. A najpiękniejsze i jakże mądre są te słowa:
“Pogodziłam się też ostatecznie ze śmiercią córki, Pan wyrwał mi ją, aby ją ocalić przedemną samą i dziś mu za to ogromnie dziękuję. W ten sposób ją zbawił, a dzięki jej śmierci doprowadził mnie też na drogę zbawienia. ”
Niedawno analizowałam właśnie problem małych dzieci lub dopiero co narodzonych, które są wyrywane z tego jakże skażonego grzechem świata.. I tak naprawdę zrozumiałam, że te dzieci dzięki temu mają zapewnione zbawienie pomimo bólu jaki muszą czuć rodzice tych maluszków w związku z ich śmiercią. Przypominają mi się od razu historie ze Starego Testamentu po przeczytaniu , których bez zrozumienia prawdziwej Istoty Boga oraz tamtych czasów jak i rzeczywistego postępowania ludów na których spadały kary z ręki Boga wydawało by się, że Bóg jest tak strasznie okrutny i jakże trudno nam to połączyć z cechą jakże Miłosiernego Ojca . A przecież nie możemy też zapominać, że Bóg nie przestał nigdy być Sprawiedliwy w Swoim Miłosierdziu, zatem jedna cecha charakteryzująca Boga nie przeczy drugiej. Hm.. Jakże chciało by się powiedzieć: Nie zbadane są wyroki Boskie 🙂
Bogu niech będą dzięki Reniu , że jesteś teraz z nami i ze Bóg nigdy Cię nie opuścił !
Wspanialy Bog,nie powinnismy stale mu dziekowac?
Chwala Panu ze mialas odwage napisac tak piekne swiadectwo,to buduje ,jak wierze wiare nas wszystkich!
Blogoslawie Cie Reniu w imieniu Pana Jezusa Chrystusa
Krystyna
Koszmarna droga do oddania się Bogu, który w ostatniej chwili Cie wyratował.
Myślę, że wielu z nas myśląc jak bardzo cierpi, zmieni zdanie po przeczytaniu Renii świadectwa.
Dzielna z Ciebie kobieta Reniu i mądra. Nie jedna osoba by sie poddała.
Chwała Bogu!!!
Chwała Panu Bogu, za Twoje życie Reniu, Chwała Panu Bogu za Jego łaskę.. Jestem zbudowany i wdzięczny Panu Bogu za to świadectwo..
Dobrze, że tu się pisze, a nie mówi, bo mi podbródek drży ze wzruszenia… Okropna historia, ale wspaniałe świadectwo…
Reniu kochana, niech Ci Bóg łaskawy wynagrodzi lata ciężkie wszelkim swoim błogosławieństwem…
Wszystkiego dobrego!
Piękne świadectwo Reniu dzięki,że podzieliłaś się z nami swoją drogą do Ojca.Chwała Bogu za to jak jest potężny i jak swoje dzieci wyrywa ze szpon złego.Trudną drogę przeszłaś,ale nic nie dzieje się na darmo.Dziękujmy Bogu za to jak każdego dnia zmienia nas w nowe stworzenia.
Dziękuje za ciepłe słowa. Mam nadziję, źe moje świadectwo pomoże innym, którzy błądzą i brak im nadzieji.
Mieszkam w środkowej Anglii, może są osoby, które chciałby się przyłączyć do naszej polskiej grupy chrześcijan. Znam też zbory w innych częściach Anglii, migę dać adresy. Informacje proszę na maila: [email protected]