Prawda w czasach ostatecznych. Chrześcijanie biblijni.

Chrześcijanie biblijni. Prawda dla NAŚLADOWCÓW JEZUSA CHRYSTUSA "Poznacie prawdę, a prawda was wyzwoli"

Świadectwo Darii. Część I.

Świadectwo naszej siostry w wierze jest dosyć długie i w związku z tym będę musiał podzielić je na kilka części.
______________________
Witam Was serdecznie, Siostry i Bracia w wierze.

Chciałabym wam dzisiaj opowiedzieć o mojej długiej, niełatwej drodze do nowego życia w Jezusie Chrystusie i o wcześniejszym życiu bez Niego, z dość istotnym wątkiem zaburzeń odżywiania i wyniszczającego psychicznie perfekcjonizmu. Zależało mi na dokładnym zarysie sytuacji i całość mojego świadectwa okazała się bardzo obszerna – ale mam nadzieję, że to nikogo nie zniechęci. Podczas pisania już kilkukrotnie zastanawiałam się, czy na pewno jestem gotowa tak szczegółowo podzielić się tym, co przeszłam… Ale zdobyłam przekonanie u Pana, że to jedna z najlepszych rzeczy, jakie obecnie mogę zrobić ku Jego chwale i poświadczeniu Jego niesamowitego działania w naszym życiach. Być może niektórzy z Was rozpoznają w pewnych fragmentach samych siebie, albo osobę z najbliższego otoczenia. A może moje przeżycia zainspirują kogoś do szukania pomocy u tego samego Źródła, u którego ja ją znalazłam, lub pomogą zauważyć więcej osób, które jak najszybciej owej pomocy potrzebują.

SZKOŁA PODSTAWOWA

Przez większość mojego życia na różne sposoby przewijał się temat Boga, ale bardzo długo konsekwentnie go od siebie odrzucałam. Pierwszy raz, pamiętam, zrobiłam to jako mała dziewczynka. Były to czasy wczesnej podstawówki, pierwsze lekcje religii w szkole. Pamiętam zaskakująco dokładnie, jak bardzo na jednej z nich poruszyła mnie prawda o cierpieniach i ukrzyżowaniu Pana Jezusa. Od wczesnego dzieciństwa byłam bardzo wrażliwa, więc łatwo można sobie wyobrazić, jak mną to wstrząsnęło. W samym tym fakcie oczywiście nie widzę nic złego – ot, naturalna reakcja dziecka. Jednak treść tych lekcji pozostała ze mną na długo i jeszcze przez pewien czas w domu roztrząsałam swoje obawy, współczucie i swego rodzaju strach przed tym co zupełnie nieznane… Swoją drogą, patrząc wstecz, coraz większe mam wątpliwości na temat sposobu w jaki owe zajęcia były poprowadzone, przedstawione nam: do tej pory pamiętam swoje wieczorne płacze i narzekanie, że nie chcę, żeby ”mama trafiła do piekła”, (już wtedy od wielu lat była ateistką), przecież zawsze bezgranicznie ją kochałam… Gdyby ktoś, w tamtym czasie, był w stanie dodatkowo naprostować i wytłumaczyć mi kilka rzeczy w odpowiedni sposób, wszystko potoczyłoby się zgoła inaczej. Ale nie znajdując oparcia czy przekonania w kimś bliskim, kto byłby w tym czasie wierzący (a mama dawała mi całkowicie wolny wybór), przyszło mi bardzo łatwo po prostu odrzucić tę prawdę od siebie. Wypisanie z religii i puszczenie wszystkiego w niepamięć wydało się nam po jakimś czasie najlepszym rozwiązaniem, nie pamiętam już dokładnie jak do tego doszło. Ale mając pod ręką łatwe gotowe rozwiązanie w postaci odrzucenia myśli o Bogu i zamknięcia się na ten aspekt życia, od tego czasu zniechęcona do wszelkiej wiary dalej poszłam przez świat.

Znaczna część podstawówki mocno mnie doświadczyła, jeśli chodzi o kontakty z rówieśnikami, którzy pod wieloma względami okazali się wobec mnie okrutni, i sukcesywnie obniżali moją samoocenę do zera przez kilka dobrych lat. Był to czas kiedy bardzo dobrze się uczyłam, bo sprawiało mi to przyjemność. Z natury byłam też dość cicha, spokojna i bardzo nieśmiała. Wtedy miałam w sobie jeszcze „zakodowaną” chęć bezinteresownej pomocy innym, której zresztą zostałam nauczona przez mamę (i wciąż jestem za to wdzięczna, chociaż z czasem zaczęto korzystać z niej na moją zgubę). I chyba właśnie z tych kilku powodów nasłuchałam się i doświadczyłam najwięcej złośliwości i przypadków wykorzystywania, które tylko narastały i stawały się brutalniejsze.

Zaczęło się od wyzwisk, odrzucania przy każdej błahej czynności, zabawie czy zadaniu, złośliwego wypominania każdego małego błędu czy gorszej oceny przez osoby, które same i tak nie przykładały wielkiej uwagi do nauki. Skończyło na pierwszych kradzieżach, dość okrutnych żartach, osaczeniach i groźbach, które stale miały mnie tylko prowokować do smutku, płaczu, skarżenia. Nigdy nie zmieniłam klasy, wiedząc, że w każdej z nich będzie podobnie – już wszędzie mówiono o mnie to samo, zatroszczono się o to, żebym nie miała spokoju już nie tylko w gronie swojej grupy. Zabawny paradoks: ja z nikim o sobie nie rozmawiałam, ale wszyscy mieli o mnie bardzo wiele do powiedzenia.  Przykre jest też, że przeważnie nauczyciele nie reagowali na to, co się działo, chociaż sami na każdym kroku okazywali mi swoją sympatię, a interwencje mamy skutkowały w porywach jednodniową poprawą – ale mniejsza o to. Naprawdę mocno podupadła we mnie wiara we własne możliwości, i nie potrafiłam pogodzić się z tym, że nawet przez ludzi, których sama prawie nie znam i którym nigdy nic nie zrobiłam, ”na dzień dobry” jestem uważana za najgorszego wroga.

Generalnie był to dla mnie szok po bardzo udanym, radosnym dzieciństwie, które wciąż wspominam z sentymentem. W tamtym czasie znalazłam główne pocieszenie w rysowaniu, malowaniu i pisaniu opowiadań, do czego ciągnęło mnie zresztą od najmłodszych lat. Najpierw było to zajmujące hobby, później moja bezpieczna nisza ale i prawdziwa pasja, której do dziś nie porzuciłam. Jednak to, co działo się w szkole, zajmującej stanowczą większość mojego czasu, powoli zaczynało mnie przerastać i mało co mogło mi to wynagrodzić.

GIMNAZJUM


Skończenie podstawówki i rozpoczęcie nauki w gimnazjum widziałam jako szansę na zaczęcie wszystkiego od początku. Dwulicowość, złośliwość, kłamstwa skierowane przeciwko mnie, własne rozczarowanie i brak jakiejkolwiek lojalnej przyjaciółki przez kilka lat sprawiły, że zmieniłam się o 180 stopni. Jakby w krzyku o akceptację, zaczęłam gustować w ciężkiej muzyce alternatywnej, bo takiej właśnie słuchało towarzystwo, z którym najłatwiej nawiązałam dobry kontakt, przestałam przykładać jakąkolwiek uwagę do tego, jak się uczę. Miałam swój tak zwany ”okres buntu” i właściwie nie liczyło się dla mnie nic więcej poza odkryciem… Nie, nie siebie, a raczej tego kogoś, kim mogłabym się stać. Straciłam większość swojego szacunku do mamy, niesprawiedliwie dochodząc do wniosku, że to na pewno jej “nadopiekuńczość” wobec mnie sprawiła, że przez około 5 lat byłam poniżana i nielubiana. Zaczęłam pyskować, kłamać na potęgę, co rusz wywoływać sprzeczki, celowo robić jej na złość. Praktycznie nie liczyłam się z jej zdaniem, znaczenie miało mieć „wreszcie” tylko to, co ja chcę. Gdzieś po drodze całkiem umknął mi fakt, że od początku byłam jedyną osobą w jej życiu, o którą mogła się jeszcze zatroszczyć i stąd wynikała cała jej troska. A jeśli ktoś zniszczył mi życie, to ona jedyna nigdy się do tego nie przyczyniła… Dopiero po latach, i to dosłownie kilka dni temu dowiedziałam się, że sama obwiniała się o to przez tyle czasu.

Gdzieś pod tym wszystkim zawsze skrywała się ta wcześniejsza ja – która już nie wierzyła w siebie, chciała wycofać się w kąt, pozwalając na tę przemianę i czekać na lepsze czasy, nie dochodząc do głosu. To się nigdy do końca nie udawało – każdy złośliwy komentarz, a te nadal padały z ust osób, których sama nawet nie znałam, otwierał dawne rany. Każda sugestia na temat mojego wyglądu czy każdej rzeczy którą robiłam ”źle” była przeze mnie brana prosto do serca.  Czułam konieczność zmiany w tych obszarach życia wszystkiego, co tylko się dało, i tak w końcu,  w pewnym momencie, obracało się ono wokół: tego, jak widzą mnie inni, tego, ile czasu uda mi się wytrwać nie narażając się na przykre docinki i tego, czy moi nowi ”przyjaciele” w pewnym momencie się ode mnie nie odwrócą. Do tego dochodził czas odkrywania swojej seksualności i już wtedy zewsząd otaczający kult związany z nią, moje pierwsze platoniczne ”zakochania”, które w gruncie rzeczy i tak do niczego nigdy by nie doprowadziły, bo sama nie czułam się warta kochania. Gdzieś w międzyczasie zaczęłam się okaleczać, pojawiły się pierwsze myśli samobójcze. W pewnym stopniu, pomiędzy wieloma innymi rzeczami, miało na to wpływ silne poczucie, że gdziekolwiek się nie znajdę, kimkolwiek się nie stanę, ilekolwiek lat nie upłynie, zawsze coś będzie ze mną „nie tak”, coś nieakceptowalnego przez świat wokół.

To chyba wtedy powoli zaczynała się załamywać moja psychika i wszelkie pozytywne wartości. Myślę, że przynajmniej część z was zna z przeszłości to uczucie – niezachwianą pewność, że jedynie my sami mamy moc by dobrze poprowadzić swoim życiem (bo nie nauczono nas inaczej), i jednoczesną świadomość własnej dobijającej niemocy, która skutecznie to uniemożliwia… I wtedy rodzi się pytanie: co jest ze mną nie tak?  I to, to jest ważny skutek braku Boga w życiu.  Nie mamy oparcia w kimś, kto byłby gotów zawsze dawać nam nadzieję na lepsze jutro. Nie mamy kogoś, kto powiedziałby: To wszystko nie ma znaczenia, to wszystko to marność, jesteś stworzony do lepszych rzeczy. Idź za mną, postępuj tak, jak ja postępowałem, a ja podniosę cię zawsze, gdy upadniesz i uleczę więcej, niż zwykłe zadrapania. Całym potrzebnym oparciem chcielibyśmy być sami dla siebie, ale uświadamiani przez otoczenie, że wszystko robimy ”źle”, zaczynamy mieć wrażenie, że nad niczym nie panujemy, nic nie działa jak powinno. Czasem trudno jest, mając nieprzyjemne wspomnienia i kilkanaście wymyślnych obelg w głowie, usłyszeć propozycję pomocy z góry…

cdn
_____________
Dziekujuę Dari za jej świadectwo a Was prośże o cierpliwość.
Zaktualizowane: 31 stycznia 2019 - 14:05

4 komentarze

Dodaj komentarz
  1. Daria swoim świadectwem ratujesz innych nawet o tym nie wiedząc jesteś odważna i ja to doceniam w ludziach pozdrawiam cię

    1. Bardzo miło jest to słyszeć! Chociaż ta odwaga nigdy nie pojawiłaby się u mnie bez działania Ducha Świętego. Chwała Naszemu Panu Jezusowi Chrystusowi , a ja serdecznie Ci dziękuję za dobre słowa i również pozdrawiam 🙂

  2. Muszę powiedzieć, iż moje życie było w tym okresie podstawówki i gimnazjum podobne do świadectwa Darii, choć nie aż tak drastycznie. Cieszę się, że Ciebie Pan Jezus Chrystus wyciągnął z ciemności, Dario!!!! Jemu Chwała!!! 🙂 Cieszę się, że na stornie pojawiają się świadectwa, to bardzo budujące. Zaraz przeczytam drugą część.

Skomentuj Krzysztof Żołnierz Anuluj pisanie odpowiedzi

Detektyw Prawdy, Dobra Nowina i Apokalipsa © 2015 Frontier Theme
pl_PLPolish